helical
Moderator
|
oh, jak to by było dobrze.
jestem pewna,że nie dałabym mu zasnąć i zawsze mówiłabym mu prawdę. ale neistety zadowalam się papierową namiastką. chociaż szczerze mówiąc nie jestem w nim zakochana, nic z tych rzeczy. nawet nie jest w moim typie. po prostu szalenie mi imponuje. |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
nadzieja
Fan
|
jakby się zastanowić, to taka namiastka ma same plusy: nie musi spać, jeść, nic mu do szczęścia nie trzeba...Jak będziesz chciała gadać, -wysłucha, a zapewne w ramach wdzięczności za Twą szczerość, Twój plakat też Cię nigdy nie okłamie... |
||||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
helical
Moderator
|
@ nadzieja- dziekuję, dałaś mi pewnego rodzaju...nadzieję.
|
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
nadzieja
Fan
|
do usług |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
helical
Moderator
|
dziękuję.
|
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
nadzieja
Fan
|
to czekaj, może powiesz mi coś pocieszającego o Damonie Albarnie i mojej koszulce z Blur? |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
helical
Moderator
|
nie jestem w tym dobra. ale masz go na sobie, przy swoim ciele. co musi być tak ekscytujące, jak cholera.
|
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
tuK
Cały w czerwieni i bieli
|
masz koszulke blur? chyba robioną przez Magde poza tym to ja jestem fanem blur ok pozmieniałem temat, ide |
||||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
nadzieja
Fan
|
e nie, bo widzę go tylko w lustrze... a to już jest mniej ekscytujące tuK -jaki to w ogóle jest temat? |
||||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
helical
Moderator
|
hm, a może numer z noszeniem koszulki na drugą stronę. no, to nie jest złe. ostatecznie. |
||||||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
nadzieja
Fan
|
mhmmmmmmmmmmmmmmmmmm.... |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
jakub bor
Cały w czerwieni i bieli
|
A ja właśnie wróciłem z Pragi-piękne miasto,nawet bez koncertu White Stripes!
|
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
mithape
Administrator
|
Udało mi się wreszcie napisac relację z koncertu praskiego. Chcialem umieścić ja na stronie, ale whiteman jest niedostepny aktualnie, toteż wklejam ją tu. Może komus zechce się ją przeczytać.
Fell in love with…The White Stripes 3 lipca 2005 roku. Po wielu dniach wyczekiwania wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień koncertu The White Stripes, dla mnie najlepszego zespołu w dzisiejszych czasach. Cała rzecz miała się dziać w Pradze, w Teatrze Archa, a w dodatku wszystko wskazywało na to, że ja tam będę. Po stresującej podróży ( paniczne pytania: „A co jeśli się spóźnimy?”) i po co najmniej równie stresującym zdobywaniu biletów o godzinie mniej więcej 18.40 staliśmy się, tzn. Olga, zwana również Nadzieją, i ja, szczęśliwymi posiadaczami wejściówek na występ zaplanowany na 20.30. Mając trochę czasu, postanowiliśmy zwiedzić pobieżnie praskie Stare Miasto (trzeba będzie tam kiedyś wrócić, bo jest naprawdę pięknie). Po miłym spacerze, wróciliśmy do teatru, gdzie przy wejściu stała już pokaźna grupa fanów wyczekujących na zbawienny moment otworzenia drzwi. Po długim przeciskaniu się i kontrolach wreszcie dotarliśmy na miejsce. Jakże duże było nasze zdziwienie, gdy po wejściu na salę, zobaczyliśmy niewielkie pomieszczenie mogące pomieścić - na oko 1000 osób. Dotarło do mnie wtedy, jakim jestem szczęśliwcem i nie chciałem myśleć o tych tłumach biedaków, którzy chcąc kupić bilet napotkali naklejone na plakatach napisy ”Sold out, vypredano”. Przy wejściu, niestety, kazano nam zostawić aparat fotograficzny w szatni, czego mieliśmy potem nieraz żałować. Oczekiwanie na właściwy koncert umilały wspaniałe, stare, bluesowe kompozycje płynące z głośników. Trochę szkoda, że nie było żadnego supportującego zespołu, bo taka firma jak The White Stripes, mogłaby promować jakichś młodych, obiecujących wykonawców, ale w sumie lansowanie dobrego bluesa też jest chwalebnym posunięciem. Według informacji na bilecie wszystko miało zacząć się o 20.30, jednak nie łudziłem się, by takie gwiazdy siliły się na punktualność. Po kolejnym utworze z lat 50-tych czy 60-tych, mniej więcej o 21.10 nagle na sali rozległ się krzyk głośniejszy niż dotychczasowe przejawy niecierpliwości publiczności. Tak, po chwili i ja zobaczyłem Meg i Jacka wkraczających na scenę. Meg od razu zasiadła za perkusją, uśmiechnęła się do fanów (w tym do mnie), Jack chwycił za gitarę i nagle z głośników uderzyły znajome dźwięki. „Dead Leaves and The Dirty Grounds” - standardowy początek, po czym, praktycznie bez żadnej przerwy, nastąpił niewątpliwie jeden z ich najlepszych numerów „Black Math”. Po tak mocnym uderzeniu, Jack zrobił krótką przerwę i zapytał publiczność „Czy mówicie po czesku?” w tymże języku, następnie powtórzył to pytanie jeszcze po hiszpańsku (co bardzo pasowało do jego latynoskiego wyglądu) i angielsku, po czym dorzucił zwyczajowe: „I’m Jack and this is my big sister, Meg” i zaczął grać jedną ze spokojniejszych piosenek tego koncertu, cover Dolly Parton - „Jolene”. Euforia towarzysząca tej piosence została jeszcze bardziej podsycona przez kolejny numer. „Blue Orchid” nie pozostawił nam ani krztyny głosu w gardle. Następnie nastąpiły trzy, bądź cztery piosenki, których bądź nie rozpoznałem, to przez tą ogłuszającą bliskość głośnika, bądź też zapomniałem już, jakie to były utwory (wziąłem się za ten tekst prawie miesiąc po opisywanym wydarzeniu). Jednak kolejny moment koncertu pozostanie w mej pamięci pewnie na długo. „Passive Manipulation” zaśpiewane z tą znaną wszystkim fanom dziecinnością i równoczesną kobiecością, po prostu, wykonana tak, jak to tylko Meg potrafi. Po tych 30 sekundach, kiedy to Meg dorwała się do mikrofonu, rozległy się pierwsze w dzisiejszym dniu dźwięki pianina, świetnie wykonane „My Doorbell”, które jeszcze później długo inspirowało Olgę do śpiewania. A teraz powiem Wam coś w sekrecie. Jeszcze przed wejściem na salę, gdy drzwi były jeszcze zamknięte, poszedłem najnormalniej w świecie do toalety. I załatwiając swoje sprawy, nagle doszły mnie odgłosy „My Doorbell”. Po uważniejszym wsłuchaniu się zorientowałem się, że właśnie jestem świadkiem próby gwiazdy wieczoru. Miłe doświadczenie, choć miejsce trochę ustronne. Dlatego gdybyście byli kiedyś na koncercie w jakimś czeskim teatrze, to idźcie do toalety, może usłyszycie próbę. No ale wracamy do występu… Po „My Doorbell” nastąpił długi ciąg różnych piosenek, pewnie nie wymienię wszystkich i pewnie tez w złej kolejności, ale na pewno Meg i Jack zagrali: „Hello Operator”z płyty De Stijl, „The Nurse”, podczas którego Jack uwijał się za marimbą, a Meg siliła się jak mogła, by wydać ze swoich instrumentów dźwięki tak jazgotliwe jak w studyjnej wersji tej piosenki, „I’m Finding It Harder To Be a Gentleman”, Jack znów przy klawiszach, „When I Hear My Name” z debiutanckiego albumu, dwa numery z trzeciego longplaya „Fell In Love With a Girl”- ich pierwszy prawdziwy przebój i „I Think I Smell a Rat”, w którym Jack bardzo fajnie zabawiał się melodią i rytmem. Na pewno było także niewydane na żadnym albumie „Look Me Over Closely”. I po takim zestawie piosenek, duet zszedł ze sceny. Jednak nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości, że to już koniec, więc krzyczeliśmy w niebogłosy, co poskutkowało i rodzeństwo, czy tez byłe małżeństwo, czy też nie wiadomo co jeszcze, wróciło do nas. Do tej pory zagrali same świetne numery, jednak to, co przyszykowali nam na bis, przerosło wszelkie moje oczekiwania. Zaczęło się od „Ball And Biscuit”, w dużej mierze improwizowanej piosenki, zaraz po tym jednostajny, mocny rytm „The Hardest Button To Button” wprowadził publiczność w wielką ekstazę. Następnie grupa zaprowadziła nas do „Hotelu Yorba”, gdzie Meg znów mogła sobie pośpiewać, tym razem w chórkach, po czym Jack zaczął śpiewać, o tym, że on po prostu nie wie, co z sobą zrobić, jednak długo sam nie pośpiewał, bo publiczność całkowicie zdominowała ten utwór, co grupie się chyba bardzo spodobało. Normalnie niezbyt lubię „I Just Don’t Know What To Do With Myself”, ale to praskie wykonanie długo będę mile wspominał. W tym momencie pomyślałem, że do pełni szczęścia brakuje mi tylko jednego kawałka… i dostałem, czego chciałem. Wspaniały riff, który Jack ponoć napisał z marzeniem, że kiedyś wykorzysta go do piosenki napisanej specjalnie dla filmu o Jamesie Bondzie (całe szczęście się tak nie stało), i już wszystko jasne. „Seven Nation Army”, dla mnie epokowe dzieło. I gdy euforia związana z wykonaniem tego numeru jeszcze unosiła się w powietrzu, duet wyszedł na scenę, podziękował, ukłonił się i po raz drugi opuścił scenę. Znów nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale tym razem to był naprawdę koniec. Po kilku chwilach zapalono światła, co już całkowicie rozwiało nasze nadzieję. Ale „Seven Nation Army” na koniec, to bardzo dobry wybór. Byliśmy superszczęśliwi po tym cudownym występie, wróciliśmy na chwilkę na salę z aparatem, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia sceny na otarcie łez, że nie możemy mieć fotografii samej grupy. Jechałem na ten koncert z przekonaniem, że będzie to mój najlepszy koncert w życiu i z takim też przekonaniem wyjeżdżałem z Pragi. Bardzo żałowałem, że nie mogłem być 6 dni później w Gdyni, ale w Pradze tez było świetnie. Wątpię, żebym doczekał lepszego koncertu, no chyba że Led Zeppelin się reaktywuje, albo znów wpadnę gdzieś na The White Stripes. |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
Ninja_Man
Fan
|
ładna recka, brawo mith ;D
|
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy |
Praga 3 lipca 2005, Archa Theatre |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.